niedziela, 8 lutego 2015

II

"Po prostu nie mogę być mocna."

Damon wyszedł z łazienki, ale jedyną zmianą, jaką u niego zauważyła, były podwinięte rękawy popielatej bluzki. Zauważyła, że na nogach ma cienkie, skórzane buty, zdecydowanie nieodpowiednie na taką pogodę, jaka panowała za oknem.
- Nie chcę robić problemów - powiedział, zanim jeszcze otworzyła usta, by o cokolwiek zapytać. - Postaram się jak najszybciej stąd zmyć - uśmiechnął się lekko, marszcząc czoło.
- Och, zostań ile chcesz! - zawołała Elena radośnie, z szerokim uśmiechem.
A potem otworzyła szerzej oczy i zamknęła gwałtownie usta.
Wcale nie chciała tego powiedzieć. Spojrzała na niego zmieszana.
Damon tylko uśmiechnął się i podszedł do jasnego, solidnego stołu, na którym już czekała na niego herbata i kilka kanapek. Spojrzał na nie beznamiętnie, jednak gdy Elena przysiadła się do niego, nagle się rozchmurzył.
- Kocham mozarellę! - stwierdził, biorąc do ręki kanapkę. - Przypomina mi dzieciństwo.
Kiedy Damon przełykał kolejne kęsy, Elena zastanawiała się, o co wypada jej zapytać, a o co nie. Miała naprawdę dużo pytań.
Damon musiał zauważyć jej rozdarcie, bo na chwilę przerwał jedzenie i zmrużył jasnoniebieskie oczy.
W tym kuchennym świetle stówatówki wydawał się taki... irracjonalny. Jak jakiś wytwór wyobraźni, dżin z lampy, albo drukula, który opuścił zamek.
Nie pasował do tego miejsca. Oczami wyobraźni Elena widziała go na tronie ogromnego królestwa, albo na białym rumaku, ubranego w czarną zbroję, wyruszającego na jakąś bitwę...
Ale nie na krześle w jej kuchni, jedzącego kanapki z mozarellą i pomidorem.
- Pewnie się zastanawiasz - głos Damona przywrócił ją z powrotem na ziemię - co ja właściwie tu robię o tej porze.
- Mniej więcej. Mówiłeś, że jechałeś do Richmond. - odparła, chwytając w odruchu obronnym swój kubek z gorącą herbatą. W razie, gdyby sprawy przybrały nieoczekowany obrót, obleje go wrzątkiem, prawda? Uśmiechnęła się sama do siebie.
- Szukam brata, mieliśmy razem spędzić Święta - powiedział Damon smutnym tonem. - Mieliśmy się spotkać w hotelu w Richmond, ale ten śnieg...
Damon spojrzał przez szybę i zmrużył oczy.
- Rozumiem - stwierdziła Elena, upijając łyk herbaty.
- Co to za miasteczko? - spytał Damon, ciągle patrząc przez okno.
- Mystic Falls. Jesteś godzinę drogi od Richmond - wyjaśniła Elena. Jej wzrok zatrzymał się na srebrno-niebieskim sygnecie Damona. Klejnot zawarty w srebrnej oprawie błyszczał w słabym świetle lampy. Zauważyła, że wśród roślinnych wzorów na sygnecie znajduje się litera "D".
- Mystic Falls? - spytał zaskoczony. - To tutaj mieliśmy udać się z bratem po świętach... - uciął i spojrzał na Elenę. - Są tu jakieś stare domy? Bardzo stare?
Elena uniosła brwi. Zdziwiło ją to pytanie, nie ukrywała. Zastanawiała się przez chwilę.
- Willa Lockwoodów? - rzuciła, wysuwając śmiesznie dolną wargę do przodu.
Damon westchnął i pokręcił głową.
- A rezydencja Salvatore'ów? - podsunął. - Wiesz, gdzie to jest?
Nie mogła się skupić, kiedy patrzył na nią w ten sposób.
- Słyszałam o tym nazwisku... - wymruczała, a potem zdała sobie sprawę, iż gapi się na gościa. Zamrugała kilkakrotnie i uśmiechnęła się. - Ale wybacz, nie jestem w stanie ci pomóc. Może rano Caroline, to znaczy, moja przyjaciółka, coś nam powie.
Damon kiwnął głową.
- Chodźmy spać - powiedział nagle.
Elena przytaknęła. Powieki same zaczęły jej już opadać. Przyszła pora na sen.
- Dziękuję za zaufanie, Eleno - powiedział jeszcze Damon. Stał nad nią i chwycił ją za rękę. Uśmiechnęła się. Chciała powiedzieć, że nie ma za co, ale... zasnęła. Nagle.
- Cholera - mruknął Damon. Myślał, że wola ślicznej Eleny będzie choć trochę silniejsza... tymczasem ona całkowicie się mu oddała i uśpił ją już w kuchni.
Jak słodko.
Z grymasem niezadowolenia wziął ją na ręce i zaniósł na górę.
A kiedy już leżała przykryta kocem na swoim łóżku, on zszedł na dół i otworzył okno w kuchni.
Wcześniej, gdy siedział z Eleną, zauważył w ogrodzie ruch. Żaden człowiek, nawet żadne zwierzę nie wyszłoby w taką zamieć na dwór.
- Braciszku - uśmiechnął się, wypowiadając to słowo. Zgasił światło w kuchni i wrócił do okna. Stefan już czekał na zewnątrz.
- Brawo - powiedział zielonooki, zsuwając z głowy kaptur. - Dobra robota.
Damon prychnął.
- Ta dziewczyna to chodzący dobry uczynek. Niemądrze kieruje się sercem - odparł. - Zaprosiłby nawet wilkołaka podczas przemiany, jeśli tylko byłby zmarznięty i przestraszony.
- Jest tu pierścień? - spytał Stefan bez ogródek, wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
- Nie wiem - odparł Damon. - Właśnie miałem zamiar zacząć szukać.
- Musisz zdążyć przed ostatnim grudnia. Masz tydzień...
- Wiem - wtrącił Damon oschle. - Ty lepiej uważaj na Katherine. Jeśli chcesz się jej pozbyć jeszcze w tym roku, lepiej pilnuj, by wszystko poszło jak trzeba.
- Staram się, ale nie wiem, jak długo zdołam ją utrzymać z dala tego domu..Ona chce swój pierścień i w dodatku zdaje sobie sprawę, że będziesz działał przeciw niej - warknął Stefan. - Ledwo odwiodłem ją od pomysłu, by przyjść tu dziś - powiedział, stopniowo się opanowywując. - Ale dobrze, że jesteś tu pierwszy.
Damon przygryzł wnętrze policzka i popatrzył w przestrzeń za bratem.
- Nie pozwól jej zabić czarownicy Bennet -  powiedział po chwili.
- Wiem o tym - rzucił Stefan. Po chwili założył czarny kaptur na głowę i rzucił ostatnie spojrzenie w stronę brata. - Trzymaj się - mruknął i po chwili już go nie było.
- Ty też - szepnął Damon do spadającego śniegu.

Xxx
Dziś krótko. Ale już niedługo ferie, więc to oznacza więcej czasu i więcej pisania :)
Enjoy xx