niedziela, 8 lutego 2015

II

"Po prostu nie mogę być mocna."

Damon wyszedł z łazienki, ale jedyną zmianą, jaką u niego zauważyła, były podwinięte rękawy popielatej bluzki. Zauważyła, że na nogach ma cienkie, skórzane buty, zdecydowanie nieodpowiednie na taką pogodę, jaka panowała za oknem.
- Nie chcę robić problemów - powiedział, zanim jeszcze otworzyła usta, by o cokolwiek zapytać. - Postaram się jak najszybciej stąd zmyć - uśmiechnął się lekko, marszcząc czoło.
- Och, zostań ile chcesz! - zawołała Elena radośnie, z szerokim uśmiechem.
A potem otworzyła szerzej oczy i zamknęła gwałtownie usta.
Wcale nie chciała tego powiedzieć. Spojrzała na niego zmieszana.
Damon tylko uśmiechnął się i podszedł do jasnego, solidnego stołu, na którym już czekała na niego herbata i kilka kanapek. Spojrzał na nie beznamiętnie, jednak gdy Elena przysiadła się do niego, nagle się rozchmurzył.
- Kocham mozarellę! - stwierdził, biorąc do ręki kanapkę. - Przypomina mi dzieciństwo.
Kiedy Damon przełykał kolejne kęsy, Elena zastanawiała się, o co wypada jej zapytać, a o co nie. Miała naprawdę dużo pytań.
Damon musiał zauważyć jej rozdarcie, bo na chwilę przerwał jedzenie i zmrużył jasnoniebieskie oczy.
W tym kuchennym świetle stówatówki wydawał się taki... irracjonalny. Jak jakiś wytwór wyobraźni, dżin z lampy, albo drukula, który opuścił zamek.
Nie pasował do tego miejsca. Oczami wyobraźni Elena widziała go na tronie ogromnego królestwa, albo na białym rumaku, ubranego w czarną zbroję, wyruszającego na jakąś bitwę...
Ale nie na krześle w jej kuchni, jedzącego kanapki z mozarellą i pomidorem.
- Pewnie się zastanawiasz - głos Damona przywrócił ją z powrotem na ziemię - co ja właściwie tu robię o tej porze.
- Mniej więcej. Mówiłeś, że jechałeś do Richmond. - odparła, chwytając w odruchu obronnym swój kubek z gorącą herbatą. W razie, gdyby sprawy przybrały nieoczekowany obrót, obleje go wrzątkiem, prawda? Uśmiechnęła się sama do siebie.
- Szukam brata, mieliśmy razem spędzić Święta - powiedział Damon smutnym tonem. - Mieliśmy się spotkać w hotelu w Richmond, ale ten śnieg...
Damon spojrzał przez szybę i zmrużył oczy.
- Rozumiem - stwierdziła Elena, upijając łyk herbaty.
- Co to za miasteczko? - spytał Damon, ciągle patrząc przez okno.
- Mystic Falls. Jesteś godzinę drogi od Richmond - wyjaśniła Elena. Jej wzrok zatrzymał się na srebrno-niebieskim sygnecie Damona. Klejnot zawarty w srebrnej oprawie błyszczał w słabym świetle lampy. Zauważyła, że wśród roślinnych wzorów na sygnecie znajduje się litera "D".
- Mystic Falls? - spytał zaskoczony. - To tutaj mieliśmy udać się z bratem po świętach... - uciął i spojrzał na Elenę. - Są tu jakieś stare domy? Bardzo stare?
Elena uniosła brwi. Zdziwiło ją to pytanie, nie ukrywała. Zastanawiała się przez chwilę.
- Willa Lockwoodów? - rzuciła, wysuwając śmiesznie dolną wargę do przodu.
Damon westchnął i pokręcił głową.
- A rezydencja Salvatore'ów? - podsunął. - Wiesz, gdzie to jest?
Nie mogła się skupić, kiedy patrzył na nią w ten sposób.
- Słyszałam o tym nazwisku... - wymruczała, a potem zdała sobie sprawę, iż gapi się na gościa. Zamrugała kilkakrotnie i uśmiechnęła się. - Ale wybacz, nie jestem w stanie ci pomóc. Może rano Caroline, to znaczy, moja przyjaciółka, coś nam powie.
Damon kiwnął głową.
- Chodźmy spać - powiedział nagle.
Elena przytaknęła. Powieki same zaczęły jej już opadać. Przyszła pora na sen.
- Dziękuję za zaufanie, Eleno - powiedział jeszcze Damon. Stał nad nią i chwycił ją za rękę. Uśmiechnęła się. Chciała powiedzieć, że nie ma za co, ale... zasnęła. Nagle.
- Cholera - mruknął Damon. Myślał, że wola ślicznej Eleny będzie choć trochę silniejsza... tymczasem ona całkowicie się mu oddała i uśpił ją już w kuchni.
Jak słodko.
Z grymasem niezadowolenia wziął ją na ręce i zaniósł na górę.
A kiedy już leżała przykryta kocem na swoim łóżku, on zszedł na dół i otworzył okno w kuchni.
Wcześniej, gdy siedział z Eleną, zauważył w ogrodzie ruch. Żaden człowiek, nawet żadne zwierzę nie wyszłoby w taką zamieć na dwór.
- Braciszku - uśmiechnął się, wypowiadając to słowo. Zgasił światło w kuchni i wrócił do okna. Stefan już czekał na zewnątrz.
- Brawo - powiedział zielonooki, zsuwając z głowy kaptur. - Dobra robota.
Damon prychnął.
- Ta dziewczyna to chodzący dobry uczynek. Niemądrze kieruje się sercem - odparł. - Zaprosiłby nawet wilkołaka podczas przemiany, jeśli tylko byłby zmarznięty i przestraszony.
- Jest tu pierścień? - spytał Stefan bez ogródek, wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
- Nie wiem - odparł Damon. - Właśnie miałem zamiar zacząć szukać.
- Musisz zdążyć przed ostatnim grudnia. Masz tydzień...
- Wiem - wtrącił Damon oschle. - Ty lepiej uważaj na Katherine. Jeśli chcesz się jej pozbyć jeszcze w tym roku, lepiej pilnuj, by wszystko poszło jak trzeba.
- Staram się, ale nie wiem, jak długo zdołam ją utrzymać z dala tego domu..Ona chce swój pierścień i w dodatku zdaje sobie sprawę, że będziesz działał przeciw niej - warknął Stefan. - Ledwo odwiodłem ją od pomysłu, by przyjść tu dziś - powiedział, stopniowo się opanowywując. - Ale dobrze, że jesteś tu pierwszy.
Damon przygryzł wnętrze policzka i popatrzył w przestrzeń za bratem.
- Nie pozwól jej zabić czarownicy Bennet -  powiedział po chwili.
- Wiem o tym - rzucił Stefan. Po chwili założył czarny kaptur na głowę i rzucił ostatnie spojrzenie w stronę brata. - Trzymaj się - mruknął i po chwili już go nie było.
- Ty też - szepnął Damon do spadającego śniegu.

Xxx
Dziś krótko. Ale już niedługo ferie, więc to oznacza więcej czasu i więcej pisania :)
Enjoy xx

sobota, 24 stycznia 2015

I

"W grudniu nigdy nie czułam się tak źle."

Siedziała skulona na skórzanym, kremowym fotelu, patrząc brązowymi oczyma gdzieś przed siebie. Było jej zimno, lecz nie wstała, by włączyć ogrzewanie. Czuła, że nawet tak prosta czynność ją przerasta. Wzamian za to owinęła się szczelnie białym, puchowym kocem.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak samotna.
- Eleno, dziwisz się? - mruknęła sama do siebie. - Ludzie przypominają sobie o istnieniu kogoś, dopiero gdy oczekują pomocy przy pracy domowej albo mają inny problem - dodała. Potem pokręciła głową, bo zorientowała się, że gada przecież sama do siebie.
Otóż Elena, szczupła brunetka o oliwkowej cerze, jeszcze nigdy nie narzekała na brak zajęć. Jako jedna z popularniejszych dziewczyn w szkole zawsze była zapraszana na imprezy, a jeśli nie, to chodziła na randki lub spotykała się z przyjaciółmi.
Ale teraz...
Była Wigilia, a jej rodzice wygrzewali się na plażach Dominikany i pili drogie drinki. To Elena namówiła ich na ten wyjazd, nawet kupiła bilety na samolot. Sama miała nadzieję spędzić Święta u swojej przyjaciółki Bonnie. W ostatniej chwili okazało się jednak, że tata Bennetówny ma "niesamowicieważną", jak to określiła Bonnie w esemesie do Eleny, sprawę do załatwienia w Waszyngtonie. Cała rodzina oczywiście solidarnie wyruszyła za panem Bennet do stolicy, by tam, po załatwieniu owej sprawy, mogli cieszyć się Świętami w jakimś drogim hotelu, takim z całodobową obsługą na każde skinięcie oraz z ekskluzywnymi łazienkami wyposażonymi w  wanny z hydromasażem.
Elena czuła się trochę przygnębiona z tego powodu, ponieważ rodzina Bonnie była dla niej jak jej własna. No i może była ociupinkę zazdrosna.
W zaistniałej sytuacji, Elena zmuszona została zadzwonić do Caroline, drugiej z przyjaciółek.
Nie oznaczało to wprawdzie gorszej alternatywy. Ale w rodzinie Forbesów nie było już tak miło i sielsko. Rodzice Caroline często się kłócili, nawet w obecności takiego gościa jak Elena, co było krępujące dla obu nastolatek.
Blondynka oznajmiła, że w związku z nagłą wiadomością, jaką dostała od mamy, dotyczącej rozwodu jej rodziców ("We Wigilię! - rozpaczała Caroline; Wiedziałam, że nie układa się im już od dawna, ale dlaczego powiedzieli mi, że się rozwodzą akurat w Wigilię?!"), i tak miała zamiar ją odwiedzić.
Tak więc brunetka, ubrana w biały swetr i czarne legginsy siedziała skulona na fotelu w swoim pokoju, przykryta kocem, który powinien leżeć na kanapie i czekała.
Dzień minął Elenie na rozmyślaniu o wszystkim i o niczym zarazem. Nawet nieco się przestraszyła, usłyszawszy pukanie do drzwi. Nie sądziła, że wieczór nadejdzie tak szybko. Wyjrzała przez okno; śnieg nadal obficie sypał, co zauważyła w żółtym świetle przydrożnej lampy. To dziwne, ale nawet nie zorientowała się, kiedy zapadł zmierzch.
Opatulona kocem, jej zbroją chroniącą przed zimnem, otworzyła drzwi, a mroźne powietrze uderzyło w nią z taką siłą, że miała ochotę jednocześnie się rozpłakać i uciec gdzieś, gdzie byłoby choć trochę cieplej.
Z żalem pomyślała o rodzicach wygrzewających się na gorącym piasku.
- Masakra! - zawołała Caroline drżącym głosem, wpadając do mieszkania i szybko zamykając drzwi. Jej blond włosy, zwykle perfekcyjnie ułożone w lekkie fale, teraz były zmoczone i wyglądały wręcz okropnie. Choć w domu Eleny nie było zbyt ciepło, gdyż brunetka nie włączyła ogrzewania, śnieg z butów Caroline stopił się, utwarzając ogromną kałużę.
- Wyglądasz tragicznie - skomentowała Elena patrząc, jak jej przyjaciółka zdejmuje z siebie wierzchnią warstwę ubrań.
- Ty też byś wyglądała jak mokry niedźwiedź,  gdybyś musiała biec do kogoś przez zaspy, bo droga jest jeszcze nieodśnieżona - fuknęła Caroline. Najwyraźniej nie była w najlepszym humorze.
No tak, zganiła się brunetka. Chyba niewielu nastolatków cieszy się z rozwodu własnych rodziców.
Elena zauważyła, że dziewczyna przyniosła ze sobą dużą, różową torbę, co zwiastowało, że ma zamiar zostać na noc.
Poszły od razu do salonu, po drodze włączając ogrzewanie. Gdy usiadły już obok siebie na kanapie, Caroline ściągnęła sweter i zrobiła sobie z niego turban.
- To najgorsza Wigilia w moim życiu, przysięgam - powiedziała tonem, jakby miała się rozpłakać. Szybko ściągnęła mokre skarpety. - Wiesz jaki jest powód rozwodu moich rodziców? 
Elena dałaby głowę, że usłyszała w tym pytaniu ironiczny śmiech.
- Różnica zdań? - zaryzykowała, patrząc, jak jej przyjaciółka męczy się z zamkiem swojej torby.
- Nie - zaprzeczyła Caroline, kręcąc głową. Potem się zaśmiała, całkiem szczerze, choć może trochę szalenie. Przerwała walkę z zamkiem błyskawicznym, by spojrzeć na Elenę. - Mój tata po dwudziestu latach małżeństwa odkrył, że jest gejem.
Elenę niemal wmurowało w siedzenie. - Wow - wykrztusiła tylko.
- Wiesz, tyle się mówi o tolerancji i takich tam... Ale jeśli sprawa zaczyna dotyczyć kogoś z twoich znajomych lub bliskich, to każdy nagle o tej tolerancji zapomina, nie sądzisz? - spytała Caroline sfrustrowana. - Naprawdę nie miałam nic do homoseksualistów. Dopóki się okazało, że mój tata jest jednym z nich.
Elena westchnęła cicho, nadal próbując sobie poukładać w głowie, co się właściwie stało. Próbowała sobie nawet wyobrazić, co by było, gdyby usłyszała taką deklarację od własnego taty.
- Nienawidzę go - powiedziała Caroline ostro. Znów spróbowała sił z zacinającym się zamkiem i tym razem wygrała.
- To mocne słowa - stwierdziła Elena, obserwując przyjaciółkę.
- Wiem. Dlatego ich użyłam.
Caroline pociągnęła nosem i otarła wierzchem dłoni łzy. Elena przysunęła się, by ją przytulić, lecz blondynka nagłe wstała i zerwała z głowy mokry, czerwony sweter. Następnie rzuciła go ze złością w kąt salonu, a dokładnie znalazł się on na sporym kaktusie.
Elena jękneła cicho, myśląc o tym, jak dużo czasu będą musiały jutro poświęcić, by pozbyć się każdej igiełki z delikatnego materiału.
- Masz jakieś filmy? - spytała Caroline z entuzjazmem. Nagle złapała chyba przysłowiowy wiatr w żagle i wydawała się już być taką jak zazwyczaj - uśmiechniętą, pozytywnie walniętą Caroline Forbes. Może tylko jej rozczochrane włosy i ciemne cienie pod oczami, które były wynikiem startego tuszu, gryzły się z jej "zwyczajnością".
- Mam laptop taty, a on ma wgraną masę horrorów - przypomniała sobie Elena. Spojrzała pytająco na blondynkę, która wymownie uniosła idealnie wydepilowane brwi.
- No to na co czekasz, Gilbert?! - zawołała. - Razdwatrzy! - naśladując głos swojej matki - szeryfa Mystic Falls, wskazała palcem oszklone drzwi na drugie piętro.

###

Był pod wrażeniem.
No, może nie wpadał w zachwyt, nie był też świadkiem jakiegoś heroicznego wyczynu.
Ale gdyby był człowiekiem, na miejscu tej ślicznej blondynki wolałby zostać w domu. Na pewno nie chciałoby mu się przedzierać przez zaspy, mierząc się z silnym wiatrem, mrozem i cały czas padającym śniegiem, a dodatkowo także z ciężarem dużej, sportowej torby.
Dziewczyna ta najwyraźniej była na tyle zdeterminowana, by dotrzeć na Maple Street, że udało jej się to, co zamierzyła. Mały problem tkwił w tym, że upatrzyła sobie jako cel ten sam dom, co on.
Zgrzytnął zębami; nie było mu to bowiem na rękę. Łatwiej było omamić jedną ofiarę, z dwiema mógłby być już problem. Pomimo całej swojej mocy nie był pewien, czy dałby sobie radę. Mógłby oczywiście pozbyć się najpierw tej blondynki, a właścicielkę zostawić, zahipnotyzować, a gdy już nie będzie potrzebna...
Uśmiechnął się.
Nagle zdał sobie sprawę, że nie jadł od rana. Zęby zabolały, gdy przypadkiem dotknął ich językiem. Usłyszał za sobą skrzypnięcie śniegu i odwrócił się w sekundzie.
- Uważaj - zaśmiała się ubrana w podobny do jego własnego, czarny płaszcz z kapturem.
- Katherine, słońce, na co mam uważać? - prychnął, rozpoznawszy towarzyszkę. Zauważył po blasku jej cery, że najadła się do syta. Cieszyło go to. Nic bardziej nie radowało jego serca, niż widok sytej i pięknej panny Pierce.
- Nie nazywaj mnie tak - warknęła głucho, odtrącając jego dłoń, którą miał zamiar pogładzić jej blady i zimny policzek.
- Jesteś dla każdego wampira równie destrukcyjną jak promienie słoneczne - powiedział mężczyzna, nie zważając na odtrącenie. - Katherino, jesteś czystą Śmiercią.
Wiedział, że tymi słowami połechta ego wampirzycy i tym samym nie będzie na niego obrażona.
- Schlebiasz mi, Stefanie - odparła po chwili i uśmiechnęła się. Podeszła do mężczyzny i odkryła jego kaptur, który zakrywał jego jasnobrązowe włosy, zaczesane ku górze. Taka fryzura uwydatniała pociągłość jego twarzy oraz kości policzkowe, na których pojawił się lekki rumieniec, gdy Katherine dotknęła jego ust chłodnym palcem.
- Nic dziś nie jadłeś - stwierdziła, zaglądając w jego zielone oczy.
Stefan delikatnie zdjął kaptur z głowy Katherine.
Włosy miała tego samego koloru, co zawsze - naturalnie ciemnobrązowe. Długie fale pięknie układały się na płaszczu. Wiatr ich nie targał, podobnie śnieg nie spadał na obydwoje stojących na dworze. Potrafili umiejętnie wykorzystać swoją moc, by uchronić się od niesprzyjających warunków atmosferycznych.
Bursztynowe oczy Katherine zatrzymały się dłużej na surowych ustach Stefana. Pogłaskała go po policzku.
Dla postronnych obserwatorów mogliby wyglądać jak para zakochanych nastolatków. Stefan został bowiem przemieniony w wieku osiemnastu lat i chociaż od tamtej pamietnęj nocy minęło półtorej wieku, nie przybyła mu ani jedna zmarszczka. Podobnie było z Katherine, tylko że ona liczyła sobie ponad pięćset wiosen.
Ktoś mógłby się także zastanowić, widząc tą parę, dlaczego Elena nie wpuści swojego nowego chłopaka do domu w tak zimny wieczór.
Katherine Pierce i Elena Gilbert wyglądały bowiem identycznie, nie licząc nieco jaśniejszego odcienia włosów Eleny oraz bardziej niewinnego wyrazu twarzy.
- Może wrócimy tu jutro? - zaproponował Stefan.- Teraz naprawdę nie mam ochoty na żadne uroki i te sprawy.
- Mamy je pod nosem - fuknęła Katherine. - Po prostu tam wejdźmy, tak? Po co mamy się plątać po miasteczku, skoro możemy zaczekać do Sylwestra w tym ciepłym domu...
Stefan przerwał słowotok wampirzycy, przykładając długi, szczupły palec do jej czerwonych ust.
- Czekaliśmy tak długo - szepnął.- Co nagle to po diable. Wolę zaczekać, ale mieć pewność, że wszystko się uda - powiedział, patrząc jej w oczy. - Muszę najpierw znaleźć Damona.
Katherine skinęła głową, a gdy Stefan odjął od jej ust swój palec, pocałowała go.
- Zabij go od razu, gdy go zobaczysz - szepnęła jeszcze, a on tylko się uśmiechnął.

###

Do kombinacji bezustannie sypiącego śniegu i siarczystego mrozu, mniej więcej około dziesiątej wieczorem dołączył silny wiatr.
Ryczał i huczał praktycznie bez ustanku, wyginając drzewa i krzewy, przewracając drewniane płoty i strasząc zwierzęta.
Pług, który już dawno powinien odśnieżyć ulice - jak zauważyła Elena -nie dawał sobie rady z tą śnieżną nawałnicą. Wyglądało więc na to, że następnego ranka będzie na wszystkich mieszkańców Mystic Falls czekać przed  każdym z domów tak wielka zaspa, że nawet nie będzie się dało otworzyć drzwi.
Caroline już spała, nawet nie obejrzała całego filmu. Elena z troską przykryła ją kocem i poszła się przyszykować do snu.
Ale spędziła godzinę, wiercąc się w łóżku, a nie zasnęła. Muzyka, która zwykle pomagała, teraz tylko ją rozpraszała.
Stanęła więc przy oknie w swoim pokoju, które wychodziło na północ, czyli miała widok na ogródek przed domem oraz drogę prowadzącą do głównych drzwi wejściowych. Teraz oczywiście to wszystko było pokryte śniegiem.
Myślała o zaletach i wadach lokalizacji swojego pokoju. W lecie oznaczało to mniej słońca wpadającego do wnętrza, a co za tym idzie lepszej do zniesienia temperatury. W zimie jednak praktycznie przez cały dzień musiała znosić półmrok wynikający z niedoboru światła.
Każda jednak noc, niezależnie od pory roku, była tak samo piękna.
Ta też, choć niosła w sobie coś okrutnego, bezlitosnego. Wiatr szalał i z pewnością, gdyby tylko odważyła się wyjść na zewnątrz, przewrócił by ją w zaspę a potem przykrył wystarczającą warstwą śniegu, by zamarzła na śmierć.
Zadrżała na samą myśl o sobie zakopanej głęboko w śniegu.
Zdecydowała, że pójdzie zrobić sobie kakao i jeszcze raz spróbuje zasnąć. Po prostu nudziło jej się to ciągłe stanie w miejscu.
Ale wtedy coś dziwnego przykuło jej uwagę.
Ktoś szedł, brodząc w śniegu sięgającym mu do kolan. Ale w tych ruchach było coś dziwnego... dziwne swobodnego.
Nikt normalny nie szedłby przez mokre zaspy z lekkością, jakby były to kopce liści.
Po posturze rozpoznała, że to mężczyzna. Ocenę jednak długo utrudniał jej płaszcz, w który był ubrany. Dlatego zanim zdążyła wymyślić, co zrobi, kiedy usłyszy pukanie, mężczyzna był już pod drzwiami.
I pukał, mocno i głośno. Tak mocno, że już dawno powinien pokaleczyć sobie kłykcie. Ale nie było to natarczywe pukanie, nic w stylu: "otwieraj, albo wyłamię drzwi i cię zabiję! ".
To była prośba.
Prośba zmarzniętego człowieka.
Elena poruszyła się niespokojnie, wahając się, co zrobić.
Była Wigilia, nie? To właśnie przed takimi ludźmi powinno otwierać się drzwi i zapraszać ich do środka na ciepłą herbatę i nocleg.
Zeszła na dół. Pukanie ustało na chwilę, by rozpocząć się na nowo po dłuższej chwili.
Delikatnie złapała klamkę, która odbijała lekkie światło dochodzące ze świecącej całą dobę lampki w kuchni.
Zapaliła światło w przedpokoju.
Teraz już nie było odwrotu.
Przekręciła klucz, pukanie ustało.
Spodziewała się mroźnego podmuchu wiatru, śniegu na podłodze, Jezu, nawet noża przy swoim gardle!
Ale nic z tego się nie wydarzyło.
- Przepraszam - powiedział miłym, całkiem przyjemnym głosem.
Powinien skrzeczeć, wyć z zimna. A on co? Miał głos jak miód, niski, taki...
- Przepraszam - powtórzył i w końcu spojrzała na jego twarz.
Jasne usta. Klasyczny nos, ostra linia szczęki, piękne kości policzkowe. Ale jego oczy... marzenie. Jak lód, jak zimowe niebo.
- Tak? - powiedziała w końcu, zadziwiająco spokojnie.
- Mój samochód utknął w zaspie, jechałem do rodziny w Richmond - wyjaśnił uprzejmie. Ręce miał zaciśnięte w pięści, ale nie sine. Wcześniej trzymał je w kieszeniach, teraz jednak zaryzykował odmrożenie palców dla dobrych manier.
- To przykre - wydusiła. - Jeśli chcesz... - przygryzła wnętrze policzka - i jeśli nie jesteś seryjnym mordercą, to zapraszam - uśmiechnęła się ciepło.
- Byłbym dozgonnie wdzięczny - odparł z ironią, której nie wychwyciła.
Elena odsunęła się i wpuściła gościa do środka. Dopiero gdy wszedł, do mieszkania wtargnął mroźny wiatr, powodujący gęsią skórkę na ramionach dziewczyny.
- Twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko? - spytał chłopak, ściągając czarny płaszcz.
Elenie wydawało się, że jego dłoń jest skaleczona, ale nie zdążyła się upewnić, gdyż szybko odwrócił rękę.
- Och, pardon - dodał z szelmowskim uśmiechem - Jestem Damon.
- Elena - przedstawiła się i podała mu dłoń, którą uniósł i ucałował.
Zagapiła się w jego jasnoniebieskie oczy, kontrastujące z czarnymi włosami. Ciemne pasma okalały jego twarz i zakrywały uszy, kończąc się tuż pod nimi. Nie były przylizane, lecz rozwichrzone.
To przez wiatr, pomyślała Elena.
Ale przecież miał kapuzę...
Zorientowała się, że od dłużej chwili trzymają swoje ręce i gapią się na siebie.
- Zimno dziś - stwierdził.
Elena oprzytomniała.
- Przepraszam, zaraz zrobię ci coś do jedzenia - powiedziała szybko i pociągnęła go w stronę łazienki. - Pewnie też masz ochotę się jakoś rozgrzać.
- Znam parę sposobów na rozgrzanie - wtrącił trochę cierpko, lecz po chwili się uśmiechnął.
Elena trochę się wystraszyła. Zaczęła się zastanawiać czy Caroline usłyszałaby jej krzyk...
- Jeszcze raz dziękuję - powiedział i zniknął za drzwiami łazienki.
Nawet nie poprosił o inne ubrania. Dałaby mu przecież jakieś rzeczy taty. Chociaż... byłyby na niego pewnie za duże.
Poszła na górę i przygotowała mu łóżko w pokoju gościnnym. Potem zeszła i zaparzyła herbatę.
Poczuła się senna, ale teraz nie mogła iść spać. Miała przecież gościa.

...

Proszę tradycyjne chociaż o buźkę w komentarzu ;)

Prolog

''Sztorm nadejdzie wkrótce, toczy się od morza.''


Duże, wręcz ogromne (bardziej przypominające strzępki chusteczek niż śnieg) białe płatki spadały, lekko wirując, na grubą już na około pół metra warstwę śniegu. I wcale się nie zanosiło, by w najbliższym czasie opady ustały.
Nikomu z mieszkańców Mystic Falls, małego miasteczka w stanie Wirginia, nawet nie przyszło do głowy, żeby w ten wigilijny wieczór wyjść na dwór. Nikt nie odczuwał takiej potrzeby. Rodziny w tym momencie zasiadały do stołów, ojcowie włączali kolorowe oświetlenie na choinkach, a mamy rozkładały talerze na białych, świeżo wyprasowanych obrusach.
Śnieg zasypywał drogi, ale wszyscy mieszkańcy wiedzieli, że nim zdołają rozpakować prezenty, zostaną one odświeżone, by ułatwić odjazd gości, którzy przyjechali do Mystic Falls na wigilijną kolację.
Na rynku, niedaleko pięknego ratusza stała wysoka choinka, ustrojona wedle miejscowej tradycji przez wszystkich chętnych mieszkańców bombkami i białymi lampkami. Na czubku widniała zawieszona przez burmistrza Lockwooda duża gwiazda, teraz już przysypana warstwą śniegu.
Temperatura ciągle spadała. Widoczność stawała się coraz mniejsza. Ale bynajmniej nie była to rzecz naturalna.
Znalazła się w Mystic Falls osoba, która odważyła się wyjść na zewnątrz. Nie opuściła ona domu w ten wieczór, o nie. Jej domu już dawno tu nie było. Przybyła z daleka.
Ubrany w czarny płaszcz z kapturem mężczyzna wyjął rękę z kieszeni i dotknął palcami srebrnej bombki na choince. Stał tak przez chwilę, jakby zachwycając się plastikiem w kształcie kuli.
Nic bardziej mylnego. Mężczyzna ten nie był osobą, którą zachwyciłby byle przedmiot, zwłaszcza tak pospolity. Zresztą, nienawidził Świąt i wszystkiego, co się z nimi wiązało.
Bombkę, w wyniku jego dotyku, zaczął okrywać szron, malując na niej piękne, białe wzorki, podobne do kształtów płatków śniegu. Nagle ozdoba pękła z taką siłą, że odłamki plastiku wbiły się mężczyźnie w dłoń.
Skrzywił się nieznacznie i usunął odpryski. Krew, która wyciekła mu z ran, od razu zamarzła.
Obrzucił spojrzeniem choinkę i zdegustowany odszedł w stronę ratusza. Potem odwrócił się jeszcze raz, jakby chciał sprawdzić, czy efekt jest nadal tak samo okropny. Uśmiechnął się gorzko. Stał tak, że w świetle latarni widać było jego jasne usta, klasyczny nos i ostrą linię szczęki. Reszta twarzy kryła się w cieniu.
Za moich czasów, pomyślał, za moich czasów zamiast tej choinki na rynku ustawiano szopkę. To jest przecież najważniejsze w Świętach Bożego Narodzenia, pomyślał z kpiną - Boże Narodzenie.
Potem, z ogólnym przekonaniem, że świat schodzi na psy, ruszył po krawężniku, jedynej części nawierzchni nie będącej jeszcze pod warstwą śniegu, który mógłby zaszkodzić jego drogim, skórzanym butom.
Przeszedł kilkaset metrów i przystanął. Po krótkim namyśle skręcił w prawo i zagłębił się w boczną uliczkę, przy której stało kilka domów.
Maple Street - odczytał z tabliczki. Prychnął. Nie rozumiał potrzeby ludzi nazywania ulic. Jeśli już, to czemu te nazwy musiały być tak głupie i dziwne? I w ogóle nie pasujące do krajobrazu? W tym rejonie Mystic Falls już od stulecia nie rosły klony.
Tą cześć miasta, gdyby to od niego zależało, nazwałby Wzgórzem Czerwonych Lilii.
Wzgórze się zgadzało. Lilie były kojarzone z niewinnością, co miało być groteską.
Ona... cóż, na pewno nie była niewinna, pomyślał.
Ani czysta, uśmiechnął się niesamowitym uśmiechem. A czerwień symbolizowała krew.
Mieszkańcy Mystic Falls tak mało wiedzieli o historii ich miasteczka...
Należało to zmienić. Miał zamiar przywrócić pamięć o przeszłości i nauczyć wszystkich szacunku do niej. I to jeszcze w tym roku.

..............

BAAARDZO WAŻNE!!!

Witam :)
Może od razu na początku zaznaczę, że nie jest to moje pierwsze opowiadanie tego typu. Mówi się, że trening czyni mistrza, dlatego nie osiadam na laurach i dalej piszę.
Zdaję sobie sprawę, iż nie będę przyciągać masy czytelników, jak robią to autorki fanfiction o np. chłopakach z One Direction. Po prostu Was - TVDFamily, Delenowców i lubiących tego typu historie jest garstka.
Dlatego przysięgam, PO KAŻDYM KOMENTARZU CIESZĘ SIĘ JAK DZIECKO.
Nie będę się rozpisywać. Po prostu zachęcam do czytania, zgadywania dalszej fabuły, oceny postaci itp...
Możecie również hejtować, to też buduje xd
Dziękuję za uwagę,
Zadelenowana